– Może za mało rozmawiałam z nią, gdy była młodsza.
– Gdybym wtedy inaczej zareagował…
– Może to przez nasz rozwód.
– Gdybym był lepszym ojcem, on nie musiałby się tak buntować.
To zdania, które mają w sobie ogromny ciężar. I pokazują, jak bardzo rodzice czują odpowiedzialność nie tylko za wychowanie, ale wręcz za emocje i życie wewnętrzne swojego dziecka.
Bezradność.
Rodzic, który patrzy, jak jego dziecko cierpi, doświadcza jednego z najbardziej rozdzierających uczuć, jakie może spotkać człowieka. Bez względu na to, czy to cierpienie ma formę smutku, lęku, izolacji, czy cichego wycofania – w najgłębszym „środku” rodzica, w tym najintymniejszym, niedostępnym dla innych miejscu, dzieje się wtedy coś potężnego. Mieszają się emocje: troska, niepokój, złość, strach, smutek, a nad tym wszystkim często unosi się jedno uczucie, które potrafi zjeść od środka – poczucie winy.
Poczucie winy.
Poczucie winy jest często próbą znalezienia sensu w sytuacji, która sensu nie ma.
Jeśli dziecko cierpi np. chorując na depresję, rodzic – z miłości – szuka powodu. Bo kiedy znajdziemy powód, możemy mieć nadzieję, że znajdziemy też rozwiązanie. A jeśli powodu nie widać, umysł tworzy go sam:
– To pewnie moja wina.
Skąd bierze się poczucie winy rodziców?
Nie rodzi się z chłodu czy egoizmu.
Rodzi się z miłości.
Z ogromnego pragnienia, by dziecko było szczęśliwe – i przekonania, że to rodzic jest za to szczęście w pełni odpowiedzialny. To przekonanie ma często korzenie bardzo głęboko, w naszej własnej historii. Jeśli ktoś dorastał w domu, w którym emocje były tłumione, a potrzeby niezauważane, mógł w dorosłości przyjąć postawę:
– Zrobię wszystko inaczej, niż moi rodzice. Nie powtórzę ich błędów.
Ale kiedy mimo wysiłków dziecko i tak cierpi, pojawia się myśl:
– A jednak nie potrafiłam/łem. Zawiodłam/łem.
Wielu rodziców nosi w sobie nieuświadomiony lęk przed byciem takim jak ich rodzice.
Lęk, że powtórzą surowość ojca, chłód matki, brak obecności, które sami kiedyś czuli. I kiedy ich własne dziecko doświadcza trudności, ten stary ból budzi się ponownie – jak echo przeszłości.
Nie jest to tylko reakcja na sytuację tu i teraz, ale również dotknięcie niezabliźnionej rany z dzieciństwa. Często nie zadbanej przez lata.
Bo to było dawno.
Bo to już się nie liczy.
Bo nie ma sensu do tego wracać.
Bo i tak nie można z tym nic zrobić.
Czasem poczucie winy pełni funkcję, której nie widać na pierwszy rzut oka.
To iluzja kontroli. Jeśli czuję się winna/y, mogę mieć wrażenie, że „mam wpływ” – że to, co się dzieje z dzieckiem, zależy ode mnie. Bo jeśli to „moja wina”, to może też „moja naprawa” coś zmieni. To daje złudne poczucie sprawczości w sytuacji, w której w rzeczywistości tej sprawczości mamy bardzo niewiele.
Tymczasem dorastanie, kryzysy emocjonalne, depresja, lęki czy zaburzenia nastroju to często złożone zjawiska. Ich źródła sięgają genów, temperamentu, środowiska, presji społecznej, relacji rówieśniczych, doświadczeń w szkole. Rodzic zwyczajnie nie ma mocy, by uchronić dziecko przed całym cierpieniem świata. I to właśnie ta bezradność bywa najbardziej trudna do uniesienia.
Bo rodzic chce działać, ratować, naprawiać. A kiedy nie może – zostaje z bólem, który nie ma ujścia.
Rodzice nastolatków często mówią:
– Rozmawiam, pytam, ale on tylko mówi: zostaw mnie.
– Chcę coś zrobić, ale każde słowo wywołuje kłótnię.
– Mam wrażenie, że im bardziej próbuję, tym bardziej się oddalamy.
Bezradność w obliczu cierpienia dziecka to uczucie graniczne. Bo przecież przez całe życie rodzic był tym, który mógł pomóc. Gdy dziecko bolał brzuch – lekarz. Gdy miało gorączkę – syrop. Gdy płakało – przytulić. A teraz – nic z tego nie działa.
To moment, w którym wielu rodziców przeżywa coś w rodzaju żałoby – po utracie swojej roli „tej/tego, kto potrafi ochronić”.
To trudne, ale też naturalne.
Bo dorastanie dziecka oznacza, że część naszej rodzicielskiej mocy przestaje działać. Nie dlatego, że zawiedliśmy – tylko dlatego, że dziecko wchodzi w świat, w którym musi samo znaleźć część odpowiedzi.
Rodzice, którzy sami doświadczyli w dzieciństwie chłodu emocjonalnego, często mają szczególną wrażliwość na cierpienie swoich dzieci. Mogą nieświadomie przeżywać ból dziecka jak swój własny sprzed lat.
Matka, która jako nastolatka słyszała „przestań przesadzać”, może dziś reagować ogromnym lękiem, gdy jej córka mówi, że „nie daje rady”. Ojciec, którego kiedyś nikt nie słuchał, może dziś desperacko próbować dotrzeć do syna, który się zamyka – i czuć wściekłość, że znów ktoś go „odcina”.
W takich sytuacjach emocje rodzica i dziecka splatają się.
Rodzic nie tylko widzi cierpienie dziecka – on je czuje. Czasem bardziej, niż samo dziecko.
Dlatego praca nad relacją z cierpiącym nastolatkiem często zaczyna się od… pracy z rodzicem. Od przyjrzenia się jego historii, często traumatycznej, nie do końca opowiedzianej, bywa, że nieuświadomionej. Od zobaczenia, jak wiele dawnych emocji wciąż żyje w nim i wpływa na to, jak reaguje dziś.
Drogi Rodzicu!
Nie ma prostych recept. Ale są kroki, które mogą przynieść ulgę – Tobie i dziecku.
Uznaj swoje emocje.
Masz prawo do smutku, złości, frustracji. To normalne, że ci trudno.
Nie musisz być „silny dla dziecka” – wystarczy, że będziesz prawdziwy. Zrozum, że twoje dziecko ma własną drogę. Cierpienie, choć bolesne, bywa częścią rozwoju. Nie każde trudne doświadczenie oznacza, że coś poszło „nie tak”.
Zadbaj o siebie, bo jeśli ty jesteś wyczerpany, napięty, obarczony winą – trudno ci będzie być wsparciem. Szukaj pomocy – rozmowy, terapii, grupy rodziców. To nie egoizm, to odpowiedzialność.
Pozwól sobie nie wiedzieć.
Nie musisz mieć odpowiedzi na wszystko.
Dla nastolatka często ważniejsze od rozwiązania jest to, że ktoś przy nim jest.
Bycie rodzicem cierpiącego dziecka to doświadczenie graniczne, niezwykle trudne, stresujące, nie mające gotowego rozwiązania, np. przedłużająca się choroba, kryzys psychiczny potęguje rodzicielską frustrację i lęk. To konfrontacja z własną bezsilnością, z pytaniami bez odpowiedzi, z lękiem, który nie mija.
Ale to też moment, w którym może się wydarzyć coś głębokiego – spotkanie dwóch ludzi: rodzica i dziecka, z których oboje są niedoskonali, oboje czasem zagubieni, ale oboje próbują kochać najlepiej, jak potrafią.
Nie jesteś złym rodzicem, jeśli nie wiesz, co robić.
Nie jesteś złym rodzicem, jeśli czasem masz dość, jeśli płaczesz, jeśli wątpisz.
To znaczy tylko tyle, że ci zależy.
A czasem – to właśnie najwięcej, co można dać własnemu dziecku.
Zdjęcie: Freepik




